sobota, 14 grudnia 2013

Ninja!

Dzisiaj nie będzie biadolenia, będę się chwalić. Moją produktywnością. Od kilku lat jestem strasznym zapaleńcem, jeśli chodzi o organizację czasu i rozwój osobisty. Z moją efektywnością jednak różnie bywa, jak u każdego. Ten tydzień był jednak dla mnie tak produktywny, że aż się muszę pochwalić (a jeśli przy okazji zmotywuję kogoś do działania, to tym lepiej). Moje studia mają taką specyfikę, że jednym z warunków zaliczenia niektórych przedmiotów są 8-16 stronicowe prace roczne. Na co dzień nie ma czasu, żeby je pisać, zwykle budzimy się 1-2 tygodnie przed terminem oddania.
W październiku i listopadzie udało mi się zrobić prawie całe bibliografie do dwóch prac, na więcej nie było czasu. 3 tygodnie przed terminem oddania tej z teorii literatury zorientowałam się, że czasu zostało niewiele, a innych zajęć jest bardzo dużo. 5 grudnia usiadłam do czystej kartki w Wordzie z zamiarem napisania czegokolwiek w ciągu 25 minut. Powstały z tego ze cztery wersy, ale najważniejsze, że zaczęłam. Następnego dnia po prostu zaczęłam czytać książkę i pisać. Szybko zorientowałam się, że to wcale nie jest takie straszne, w końcu tematem są Cwaniary Sylwii Chutnik, naprawdę dobra książka. 7 grudnia miałam już napisane 2 strony. Wtedy rozpisałam sobie w kalendarzu dni, kiedy mam odrobinę więcej czasu. Wyszło mi, że każdego z nich muszę napisać jedną stronę. Potem po prostu zaczęłam ten plan realizować. 10 grudnia na pytania: "Jak tam Twoja praca?" mogłam z dumą odpowiadać, że mam już 40%. Koleżanki z grupy zazwyczaj jeszcze nawet nie zaczęły, więc nie były tą odpowiedzią zachwycone. Potem przyszedł kryzys. W środę i czwartek napisałam niewiele, nie wyrobiłam nawet normy. W piątek miałam być sama w domu przez całe przedpołudnie i dużo napisać. Niestety, skończyło się na tym, że z przedszkola wróciłam o 8:30, postanowiłam odespać bezsenność, która mnie ostatnio dręczy, i obudziłam się o 14:30. Kolejny dzień do tyłu. A może jednak nie? W nocy usiadłam na 1,5h i dobrnęłam do 7 strony. Dzisiaj pracowałam równie dzielnie, dlatego już właściwie kończę. 
Piszę o tym, bo jestem bardzo dumna z mojej systematyczności i dotrzymywania terminów. Pokazałam sobie, że tak potrafię. No i najważniejsze dla mnie: nie zżera mnie stres, że nie zdążę. Na pewno bardzo pomogło mi to, że piszę o książce, którą dobrze znam i bardzo lubię. W styczniu, gdy będę siedziała nad kolejną pracą, na pewno wrócę do tej notki, żeby się motywować. 
A teraz, czując się jak ninja produktywności, wracam do moich zadań. Czego i Wam życzę :)

sobota, 7 grudnia 2013

#małedramaty

Mdli mnie nieustannie, ze stresu. Codziennie czekam, co tym razem pójdzie nie tak, bo zawsze coś. Moje życie to ostatnio seria małych i większych dramatów. Od "muszę za 3 tygodnie (teraz niecałe 2) oddać pracę roczną, a nie mam jeszcze nawet całości bibliografii", przez "jutro muszę iść na konsultacje w sprawie pracy rocznej (innej), a nie przeczytałam jeszcze książki, o której piszę" po "w święta muszę napisać pracę roczną, a nie będę miała internetu, w którym wiszą moje książki". 300 stron Balzaka, 250 Flauberta, 160 Żmichowskiej, zawsze "na jutro". Malczewskiego tylko 70, całe szczęście. Gratis trochę potężnych zawirowań osobistych.
W momencie, gdy już wszystko się cudem poukłada i myślę sobie, że może wcale nie jest tak źle, następuje wielkie bum, które rozwala mi wszystkie plany i poczucie bezpieczeństwa.  
Nie mogę spać, znowu. Zasypiam po 3, wstaję o 6:30, jest znakomicie. Stresuję się nieustannie, nawet w piątkowe popołudnie, już dawno po zajęciach. 
Przejdzie mi, jakoś w lipcu na pewno mi przejdzie. 
I schudnę. (Właśnie, jakby kto pytał, jak najłatwiej schudnąć, to polecam dużo się stresować i nie jeść [bo mdłości]. Działa znakomicie.)

środa, 9 października 2013

"Przyszła jesień, przyszło mi zwariować"

Najpierw nastrój, o tutaj: Pustki "Jesień".
Zrobiło się zimno. Naprawdę się tego nie spodziewałam. Byłam święcie przekonana, że przez cały październik będę sobie chodziła w miętowych rurkach, balerinkach i ewentualnie skórzanej kurtce. Aż tu nagle jesień. Przerażona pojechałam do domu po kurtkę i buty na zimę, bo kto tam wie, co będzie za tydzień. Na szczęście leżą jeszcze w szafie, aż tak źle nie jest. Twardo trzymam się nawet nie jesiennego a wiosennego płaszcza, ale przeprosiłam już grube swetry i pobiegłam do sklepu po czapkę. Moje zatoki są zachwycone tym zakupem, a ja czuję się jak hipsterka, bo na przełomie września i października w czapkach chodzą tylko emeryci i dzieci. Słońce jeszcze czasami przygrzewa, ale ja już się szykuję do zimy. Mam ochotę na czekoladę, fast foody i zupy (naprawdę, ja na zupy! Mama mi nigdy nie uwierzy). Odchodzę od owocowych zapachów, sięgając już po te zimowe. Najbardziej doskwiera mi fakt, że bardzo wcześnie robi się ciemno, co nie jest zbyt fajnie, gdy wraca się do domu wieczorem. 
Od ciepłych swetrów się jednak nie wariuje, wariuje się od studiów. Czasami muszę sobie głośno powtarzać, po co mi to wszystko, bo już mam tak bardzo dosyć. Cztery prace roczne, skrypt (na przedmiot trwający jeden semestr) o objętości zgrzewki papieru do drukarki, bardzo dużo czytania, bardzo mało czasu i zajęcia nawet od 8 do 8. Do tego największy koszmar: ludzie. Ludzie, którzy do mnie rozmawiają, do których trzeba się uśmiechać, coś mówić, a czasami udawać, że pamięta się ich imiona. Przez rok powinnam się już przyzwyczaić, ale gdzie tam. Nieustające mdłości i bolący brzuch z nadmiaru stresu. Jeszcze chwila i wrócimy do stanu: "Jak Ty schudłaś! Nic nie jesz!", a Siła Wyższa zacznie kręcić filmiki na dowód, że potrafię wchłonąć dużego kebaba albo po Mc zestawie oglądam się za dodatkowymi frytkami. 
Sama nie wiem, byle do wakacji? Tylko co mi po wakacjach, jeśli przed nimi dwie sesje?

No to straciłam godzinę, którą powinnam poświęcić na czytanie o "Barbarze Radziwiłłównie". 

niedziela, 22 września 2013

O tym jak nie miałam celu w życiu

Robienie postanowień noworocznych porzuciłam w zeszłym roku. Uznałam, że tylko mnie dołuje niemożliwość ich wypełnienia (bo nie do końca zależały ode mnie). Miałam za to pokaźną listę marzeń, która leżała i czekała na lepsze czasy. 
Moje priorytety to szczęśliwy związek i spełnienie "edukacyjno-zawodowe".
Z tym drugim nigdy nie było większych problemów. Wybrałam sobie studia, które mnie jarają (poza wyjątkami, przez które po prostu muszę przebrnąć) i powolutku idę do przodu przez ocean literek.
Ze związkiem już nie było tak pięknie. W ogóle nie było, co straszliwie mnie frustrowało. Gdy już uznałam, że najwyraźniej nie mam na to większego wpływu i chwilowo poczekam, aż spadnie mi z nieba żaba do pocałowania, pojawiła się moja Siła Wyższa. Potężnie namieszała mi w życiu i głowie, a potem dorwała się do mojej listy marzeń i po prostu zaczęła ją realizować. Minęło pół roku, a ja nadal nie mogę się nadziwić, że to nie pieprzło tak szybko, jak przyszło.
A potem zaczął się niebezpiecznie zbliżać koniec wakacji, zwaliło mi się na głowę trochę zapowiedzi gwałtownych zmian. Żeby zapanować nad chaosem, postanowiłam go spisać. Plany, cele, oczekiwania na przyszły rok. 
Marnie wyszło. 
Skończyć drugi rok studiów, pojechać na wakacje, nadal mieć dobry związek. Plus kilka drobiazgów, które nie do końca ode mnie zależą.
Blado, bardzo blado. Osiągnęłam najważniejszy dla mnie cel i stanęłam w miejscu bez pomysłu, co dalej.
Z pomocą przyszedł mi ten artykuł. Jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie za 5 lat? Co mnie do tego doprowadzi?
Mam swoje priorytety i chcę je powolutku realizować: dbać o związek, rzetelnie studiować. Dodatkowo muszę troszeczkę odkopać moją pasję do polityki, która zagubiła się w natłoku zajęć, "bo przecież nic ważnego się nie dzieje". No i blog. Zawsze planuję więcej pisać. Zwykle nie za bardzo to wychodziło, ale ostatnio jest już coraz lepiej. Nie łudzę się, że będę pisać codziennie, ani nawet co tydzień, bo tego nie potrzebuję, jednak skandaliczne zaniedbania nie powinny mieć miejsca. Trzeba sobie wyrabiać warsztat, może kiedyś się do czegoś przyda. 
Lista celów za przewodnika i cała naprzód! 

czwartek, 12 września 2013

Instrukcja obsługi dla początkujących i zaawansowanych

  1. Nie używaj mojego pełnego imienia. Błagam.
  2. Nie lubię ludzi. 
  3. NIE DZWOŃ DO MNIE. Nigdy. Wyślij smsa, maila, wiadomość na facebooku. Cokolwiek, tylko nie dzwoń. Albo rób, co chcesz, i tak nie odbiorę. (chyba że ze mną mieszkasz albo jesteś moją Siłą Wyższą)
  4. Nie, nie zadzwonię. 
  5. Nie używaj mojego pełnego imienia.
  6. Jestem nudna.
  7. Jeśli czegoś ode mnie chcesz, pewnie chętnie pomogę. 5 minut po obietnicy zmienię zdanie, ale będzie już za późno.
  8. Nie pytaj, co u mnie. Najpierw się zdziwię, a potem odpowiem, że w porządku, nawet jeśli ryczałam przez pół wieczoru. 
  9. Nie przedłużaj rozmowy. Odpowiedziałam Ci na pytanie, więc chcę spadać. Nie, nie poczuję się wykorzystywana. 
  10. Jeśli Cię znam, nie siadaj obok mnie w pociągu. BŁAGAM. Mam książkę i słuchawki, chcę się tym zająć, a nie zastanawiać się, czy mogę. 
  11. Jeśli Cię dobrze nie znam, będę milczeć. Trzeba mnie oswajać. Długo. 
  12. W towarzystwie więcej niż jednej osoby znikam. Milczę, nie ma mnie. 
  13. Jeśli chcesz się ze mną spotkać, zaproponuj to. Ja tego nie zrobię, bo kto by się chciał spotykać z taką nudziarą. 
  14. Nie piję alkoholu. Bo nie. 
  15. Nie lubię ananasów, wiśni, czereśni, rodzynków, coli, kawy, cebuli, oliwek, ryb, majonezu, musztardy, szynki, mięsa (z kilkoma wyjątkami), kaszy, bigosu, kiszonych ogórków i kapusty, tłustego mleka, soku bananowego... Nie, to jeszcze nie wszystko. Zapamiętaj sobie rodzynki, ananasy, wiśnie i czereśnie, o resztę możesz zapytać. 
  16. Naprawdę nie jest ze mną aż tak źle. Niektórzy wytrzymują. 

sobota, 7 września 2013

"Ranki bym zniszczył"

Poranki są najgorsze, najtrudniejsze. Jeśli przespałam budzik, mam poczucie zmarnowanego dnia. Jest już za późno, nie zdążę nic zrobić. Mogę schować głowę pod kołdrę i już tutaj zostać?
Gdy po ośmiu godzinach słyszę budzik, otwieranie oczu jest ostatnią rzeczą, jakiej chcę. Drzemka, kolejna drzemka i jeszcze następna... Wreszcie się rozbudzę i nie, wcale nie jest lepiej. Naprawdę muszę wstawać? Nie mogę się zakopać pod kołdrą?
Poranki są złe. Nie pomaga to, że Ktoś mnie budzi, chce miło spędzić ze mną dzień (naprawdę nie chcę słyszeć żadnego "nie można tak bezproduktywnie leżeć!", trzeba mnie przytulić). Myśl, że zbliża się wyjazd, na który długo czekałam, też nie nastraja pozytywnie. Wszystko jest takie skomplikowane i niemożliwe do rozwiązania...
Oczywiście, walczę z tym. Walczę ze sobą. Wstaję z trudem, ubieram się, jem śniadanie, przeglądam prasę, potem jest lepiej.
Boję się tej siły przysłaniającej wszelką radość. Teraz z poranków, a póżniej?
Jesień, czy mogę obwinić jesień?

piątek, 16 sierpnia 2013

Berlin

Ostatni raz w Berlinie byłam siedem lat temu. Przez te lata dojrzałam i bardzo mocno poprawiłam mój niemiecki. To miasto kojarzyło mi się bardzo pozytywnie. Chciałam tam wrócić, już bardziej świadoma tego, co oglądam (wtedy nie zauważyłam Nefretete w Pergamon Museum!). No i pojawiła się możliwość spędzenia tam kilku dni. Na początku się bardzo się cieszyłam, zmieniłam zdanie tuż przed wyjazdem, ale było już za późno. (Moje obawy były uzasadnione, ale to akurat nieważne.) Udało mi się spędzić w Berlinie zaledwie trzy dni, więc nie zdążyłam zwiedzić prawie nic. Punkt obowiązkowy: Unter den Linden - ulica, na której znajdują się prawie wszystkie najważniejsze zabytki Berlina. Nie były dla mnie nowością, za to poczułam, że to miasto mi się po prostu podoba. Ma klimat, który mnie przyciąga, chociaż zupełnie nie wiem, z czego to wynika. Czułam (nie do końca słusznie), że każdy zostanie tu przyjaźnie przyjęty. Tęczowe flagi w wielu miejscach (nawet w małych miejscowościach) to oddech świeżego powietrza. Niestety, jest jeszcze druga strona. W Niemczech zbliżają się wybory, stąd plakaty na każdym kroku. Można natknąć się na takie hasła poważnej(!), republikańskiej partii: 
"Islamiści, wynocha!"
"Zakazać minaretów!"
Mnie opadają łapki i wszystko inne. 
Byłam też na wystawie prac Salvadora Dalego. Nie jestem jego fanką, ale trudno zaprzeczyć geniuszowi. Najbardziej spodobał mi się kubistyczny anioł, chociaż ilustracje do arcydzieł literatury również robiły wrażenie.
Za sprawą mojego brata wybrałam się też do kopuły Reichstagu. Widok jest naprawdę imponujący, serdecznie polecam (wystarczy zarejestrować się przez internet, żeby ominąć bardzo długie kolejki). Odwiedziłam jeszcze drogerię DM, gdzie niemal dostałam kociokwiku na widok TYCH WSZYSTKICH KOSMETYKÓW, KTÓRYCH NIE MA W POLSCE. Udało mi się nie kupić WSZYSTKIEGO, całe szczęście ;) 
Jeśli chodzi o język, nie było jakichś większych trudności. Tylko herbaty nie mogłam zamówić, bo nie rozumieli ani mojego "tee", ani "tii", ani w ogóle niczego. Dziwni ci Niemcy, serio. 
Dwa dni w Berlinie to zdecydowanie za krótko. Bardzo chciałabym Kogoś tam zabrać na kilka dni, spokojnie przespacerować się po wszystkich atrakcjach, odwiedzić Zoo, Pergamon Museum, wjechać na Fernsehturm... Szkoda, że jestem jeszcze niezbyt pewna języka i Niemcy raczej nie są krajem na studencką kieszeń. Niemniej jednak, wpisuję na listę marzeń i zamierzam zrealizować :) 
A do mojego miasta na P. najchętniej zabrałabym Ampelmanna: 

czwartek, 25 lipca 2013

Czekam


Jeszcze tylko 3 dni, za 3 dni Cię zobaczę. Minie miesiąc, to tak cholernie długo. 
Nie mogę spać, bo się stresuję. To idiotyczne, przecież ten miesiąc nic nie zmienił. 
Nie mogę spać, bo myślę, co na siebie włożyć, żeby wyglądać idealnie. Nie muszę, już mnie znasz nawet w dresie i w piżamie. Zastanawiam się, dokąd pójdziemy. Nad rzekę, na pewno nad rzekę. Ostatnio musiałam się uczyć łaciny, nie było na nic czasu. A ja chciałabym się położyć na trawie i przytulić, nigdzie nie spieszyć. Potem pójdziemy do kina, na basen. Może jeszcze na sushi? Wiem, jak bardzo lubisz, a ja miałam kiedyś spróbować.
A potem odprowadzę Cię na dworzec i nie zobaczę przez kolejne trzy tygodnie. 

wtorek, 16 lipca 2013

Poliamoria

Kilka dni temu Snow podrzuciła link do newsweekowego artykułu o poliamorii. O związkach wieloosobowych raczej się nie mówi, chociaż ostatnio i tak częściej, bo pojawiały się tu i ówdzie, przy okazji dyskusji o związkach partnerskich. Sama nigdy nie zagłębiałam się w temat, mało mnie to interesowało. Trochę się dziwiłam znajomym, którzy mieli sporo partnerów seksualnych, bo (moja) nastoletniość, idealizm, wielka miłość, srutu-tutu. Aż tu nagle... Nie, nie zaczęłam sama wchodzić w wieloosobowe związki. To raczej nie dla mnie. Po przeczytaniu artykułu uznałam jednak, że to całkiem racjonalne. Rozumiem ludzi, którzy chcą mieć więcej partnerów na różnych poziomach relacji. Taka ucieczka od samotności, "zabezpieczanie się" mogłaby być nawet kusząca. 
"Jak się pojawia druga osoba, która podoba się twojemu chłopakowi czy dziewczynie, to nie jest zagrożeniem. Nie jest zamiast ciebie, jest oprócz. Nie ma tej nieznośnej zero-jedynkowości, która jest w monogamicznych związkach. I jak coś się rozpada, nie zostajesz sama, bo masz inne bliskie osoby – twierdzi Joanna Erbel."
Autorka artykułu przytacza wypowiedź psycholog, że to kryzys małżeństwa, lęk przed odrzuceniem i "możliwość uzyskania realnego poczucia bezpieczeństwa widziałabym jednak w trwałej relacji z jedną osobą".  Tylko czy poliamoria wyklucza trwałość relacji? Nie sądzę. 

Samą ideę kochania wielu osób jednocześnie całkiem przekonująco przedstawił Maciek Sandecki:
"Zawsze wiedziałem, że można kochać więcej niż jedną osobę. Kochamy matkę i ojca, kochamy dzieci. I nie zastanawiamy się, która z tych miłości jest lepsza."
Muszę przyznać, że coś w tym może być. Przecież nie jest tak, że przeznaczona jest nam tylko jedna, jedyna osoba na świecie i jak to przeoczymy, już po nas. 
Zainteresowało mnie też podejście do zazdrości Joanny. Szczerze mówiąc, zazdroszczę, bo ja bym tak chyba nie potrafiła. 
"Nie odczuwam zazdrości. Jeśli ktoś, kto jest mi bliski, ma chęć na kontakt z kimś innym, to przecież nie dlatego, że ja jestem niefajna, tylko dlatego, że tamta osoba jest inna. I ja nic z tym nie zrobię."
I jeszcze jeden cytat, już na podsumowanie: 
"Poliamoria nie jest dla każdego. Nie dla osób, które mają romantyczną wizję związku, i nie dla tych, którzy potrzebują jasno określonych zasad. Tutaj stałe jest tylko to, że wszystko się zmienia."


środa, 10 lipca 2013

"Te same co wczoraj grzechy i cuda"

Straszliwie się ostatnio nudzę.
Moja koncentracja na czytanych książkach jest zerowa.
Ileż razy można walczyć z jakąś armią w grze komputerowej?
Te wszystkie filmy jakieś takie przydługie, mogliby to skrócić o połowę co najmniej. A najlepiej skończyć w dziesiątej minucie.
YouTube? Nie, nic nowego, wszystko było.
Związek jakiś taki zbyt stabilny, można by to jakoś z hukiem spieprzyć, żeby się działo.
Wakacje? Nie, ileż można leżeć na plaży, bawić się z sześciolatką i siedzieć w samochodzie?
Nie mam pojęcia, o co mi właściwie chodzi (więc chociaż sobie enter powciskam).

Wracaj z tych wakacji, zabierz mnie do siebie, do kina, do zoo, na spacer, na sushi, nad rzekę. Zrób coś ze mną. 

W temacie:


piątek, 14 czerwca 2013

Przyszła sesja, czas blogować

Nie pisałam, bo dużo się działo. Przepraszam - pisałam, tylko notki nie przechodziły wewnętrznej lub zewnętrznej cenzury. Zawiało mnie na weekend majowy do Warszawy. Mam sweet fotki pod Sejmem i Trójką, było wspaniale. 
Dzisiaj zakończyłam drugi semestr na studiach. Jeszcze zostało trochę egzaminów, w tym ten najtrudniejszy (odczucia co do niego wahają się od "jakoś zdam" do "wrzesień to wcale nie jest taki głupi pomysł"). Na pewno jestem zmęczona. Nie zdążyłam się jeszcze zabrać za to, co najważniejsze, a po wszystkim innym już mam dosyć. Myśl o tym, że za 1,5 tygodnia powinnam już mieć wolne, wcale nie pociesza. Próbuję pośpiesznie odpocząć, ale mam świadomość, że czekają na mnie książki w liczbie niemożliwej do przeczytania w tak krótkim czasie. 
O wakacjach nawet nie mam siły myśleć. Może Polska, może Niemcy, może burżujska Turcja, a może zaszyję się z książkami w którymś z moich pokoi. Na pewno muszę zrobić rundkę po lekarzach i trafić wreszcie do fryzjera, bo wiecznie nie było na to czasu.
A Ktoś sobie jest, i bardzo dobrze, bo byłoby ciężko. 

W słuchawkach od kilku dni nieustannie Młynarski plays Młynarski, z genialnym wokalem Gaby Kulki. Serdecznie polecam, zwłaszcza, że można teraz na Merlinie kupić tę płytę za całe 7,50 zł. Na CD, jak zwierzę, za to legalnie. Lubię legalnie. A próbka (moja ulubiona) tutaj: Lubię wrony. Polecam też "Fruwa Twoja marynara" i "Jesteśmy na wczasach". Codziennie odkrywam nową piosenkę, więc podejrzewam, że wszystkie są świetne. 

środa, 17 kwietnia 2013

Tylko czasem

Szczęśliwa nie mam o czym pisać. Mogłabym o osobie, która mi ten stan zapewnia, ale jest moja, nie oddam. Mogłabym o tym, jak to bardzo chciałam przestać być starą nudziarą, ale zrezygnowałam, bo opowieści Mellerów o Gruzji akurat pokrywały się czasowo z wykładem z edytorstwa naukowego. Albo o tym jak mnie zajmują "Przestrogi dla Polski Stanisława Staszica jako wybitne osiągnięcie prozy publicystycznej polskiego oświecenia".  O tym, że nie potrafię tak ułożyć doby, żeby ze wszystkim zdążyć i jeszcze się wyspać. Że czasem, może nawet często, mam ochotę rzucić wszystko w cholerę, nawet to moje szczęście, bo mam dosyć, nie mam siły. 
Albo o wiośnie. Że nareszcie pozbyłam się ciepłej kurtki, szalika, czapki. Że uwielbiam moje buty z wykończeniem w szare kropki. Że mi się na wiosnę poprawiła cera i włosy. Że byłam już na pierwszym spacerze. 
Na moim stoliczku stoi długa, czerwona róża. Szykuje mi się wspaniała, wyjazdowa majówka. W zeszłym tygodniu jarałam się jak głupia debatą na temat kobiet w polityce, z udziałem kilku cenionych przeze mnie posłanek. 
Jest cudownie. 
Tylko czasem mam dosyć i chciałabym np. rzucić studia. 

sobota, 9 marca 2013

Dwa marsze

Wczoraj udało mi się spełnić jedno z moich marzeń - poszłam w Manifie. Od kilku lat bardzo chciałam na niej być, wreszcie mi się udało. Było bardzo zimno, za to kolorowo, przyjaźnie, cieszyliśmy się, że jesteśmy razem. Były dzieci z radością uderzające w garnki, był czworonóg pomagający nam robić hałas. Hasła na transparentach: jedne demagogiczne, inne inteligentne, pomysłowe. Moje ulubione to (cytuję z pamięci): "Dajcie siana do żłobków!". Zmarzłam, ale cieszę się, że tam byłam. W dodatku w znakomitym towarzystwie. 
Tutaj można obejrzeć zdjęcia: KLIK

Dzisiaj wybrałam się do biblioteki. Idąc na przystanek, zastanawiałam się, skąd tyle radiowozów. Tramwaje nie jeżdżą, właśnie zaczął się marsz nacjonalistów. Mężczyźni, ubrani na czarno, w kapturach, z zasłoniętymi twarzami (a co z zakazem?). Było ich więcej niż nas na Manifie, krzyczeli donośnie, nie wyglądali przyjaźnie. Policjanci przechadzali się w kamizelkach i z pałkami. 11 wozów opancerzonych. Dla porównania, wczoraj było zaledwie kilku policjantów, nieuzbrojonych. Zdjęcia można zobaczyć TUTAJ (Obejrzyjcie, proszę, chociaż po kilka z jednego i drugiego marszu)
Szłam na następny przystanek i zasłaniałam manifową przypinkę, gdy mijałam krzyczące grupki, które odłączyły się od marszu. Bałam się. Bo jest ich dużo, bo są dobrze zorganizowani, wrogo nastawieni. 

Do tej pory uważałam, że po prostu mamy inne poglądy i chodzimy w różnych marszach. Tylko że my nie zasłaniamy twarzy, nie jesteśmy wrodzy, idą z nami dzieci, policja nie szykuje się na rozróby.
Boję się, naprawdę się boję. 

niedziela, 3 marca 2013

Moralność

Notka o moralności nie będzie długa. Ostatnio mocno zmieniało się moje zdanie na ten temat. Rezultat brzmi: "Po co Ci moralność, jeśli możesz być szczęśliwa/y?". Nie uważam za niemoralne romansu z kimś zajętym, seksu na pierwszej randce, z wieloma partnerami, bez uczuć, przez internet i/lub z nieznajomym. Więcej: myślę, że można łamać swoje własne zasady, dlaczego nie? 
Nie obchodzi mnie to, z kim sypia moja znajoma, z kim ma dziecko, jak często zmienia partnerów, czy zdradza. To sprawa jej i jej partnerów, nikogo więcej. 
Ale na czerwonym świetle nie przechodźcie, bo to brzydko. I kasujcie bilety. 
Spłonę w piekle, ale będę szczęśliwa. Już jestem. 

piątek, 1 marca 2013

Luty

Taaak, to był bardzo udany miesiąc. W dodatku marzec już zaczął się znakomicie, zapowiada się jeszcze lepiej. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na tyle szczęścia, ale to musiało być coś naprawdę wielkiego.
Nie potrafię pisać, bo zakopuję się w swojej prywatności.
To będzie dobry rok, jestem tego pewna.

środa, 20 lutego 2013

Idzie nowe

Właściwie to dopiero wczoraj zaliczyłam ostatni przedmiot semestru zimowego. Idzie nowe. Nowy semestr, nowe zajęcia, na pewno nowe wyzwania. Czy mi się chce? I tak, i nie. Nic nie zapowiada się tak atrakcyjnie jak w semestrze zimowym, może nie być łatwo, mogę już niedługo chcieć rzucić wszystko w cholerę. Żeby nie rzucić, mam zamiar troszkę pożyć (tak, wiem, szybko mi to przyszło do głowy). Już na początku przyszłego miesiąca chcę spełnić jedno ze swoich małych marzeń. Drugie tylko czeka na sprzyjające warunki (musi, bo nie w pełni zależy ode mnie). Wreszcie zauważyłam, że stworzyłam listę marzeń i wcale nie zamierzam ich realizować, tylko czekam, aż mi spadną z nieba. Koniec z tym. Muszę przestać się bać i tłumaczyć codzienną gonitwą. Będę realizować chociaż te kilka najprostszych, bo właściwie dlaczego nie? Jeśli nie uatrakcyjnię sobie trochę rzeczywistości, nie będzie dobrze. Dzisiaj zdewirtualizowałam pewnego człowieka, to też coś nowego. Nowy człowiek dokonuje wymiany minut na uśmiechy. Kurs jest wysoki, a rezerwy ograniczone, ale chyba warto.
Może będzie dobrze (mimo wszystko nie sądzę).

PS. Miało być o moralności, decydowaniu, ideałach... Niestety, pomysły nie przetrwały próby czasu. Poleżą sobie w Evernote i poczekają na jakieś jaśniejsze koncepcje, na razie się do niczego nie nadają.

piątek, 1 lutego 2013

Styczeń

Nie oczekiwałam od tego miesiąca niczego dobrego, bo nie miałam żadnego powodu. Miało być zwyczajnie, czyli beznadziejnie. Czekało mnie sporo zaliczeń, niektóre zapowiadały się bardzo źle.
Jak wyszło? Wyszło znakomicie.
  • Dostałam się na wymarzoną specjalizację na studiach. To było w tym miesiącu najtrudniejsze, ale też sprawiło mi najwięcej radości. Kandydatów było sporo, wszyscy mocno zdeterminowani. Poważna sprawa, bo zastanawiałam się, czy w ogóle studiować, jeśli miałabym wybrać inną. Udało się. Dostałam się z bardzo dobrym wynikiem, cieszę się. Właściwie tyle pozytywów by mi na ten miesiąc wystarczyło, ale los był o wiele łaskawszy.
  • Zaliczyłam wszystkie przedmioty, które miałam do zaliczenia. Z dobrymi i bardzo dobrymi ocenami. Niektóre były niemalże oczywiste i nie wymagały zbyt wiele wysiłku. Z kilku cieszę się szalenie. 5 od prowadzącej, która jest dla mnie autorytetem i z którą zajęcia traktowałam jak zaszczyt, to naprawdę miłe. Pokazałam też sobie, że mogę, umiem: napisać całkiem niezłą pracę na ostatnią chwilę, wymyślić projekt kampanii społecznej, która spodoba się nie tylko mnie. 
  • Usłyszałam o sobie wiele miłych słów. Od znajomych ze studiów, ale przede wszystkim od wykładowców. "Bardzo dobra praca", "życzę sobie więcej takich studentów/studentek
    jak Pani!". Moja samoocena jest coraz bardziej usatysfakcjonowana. 
  • Stanęłam trochę na nogi. To powinno się pewnie znaleźć na pierwszym miejscu. Jest dobrze, będzie lepiej (albo nie będzie. Może nie musi?). Dowiedziałam się, czego potrzebuję, ale nie chcę się szarpać, mogę zaczekać.
  • Poznałam kogoś, kto pokazał mi coś we mnie, potwierdził kilka moich teorii, dostarczył uśmiechów i w odpowiednim momencie zniknął.
  • W połowie pozbyłam się aparatu ortodontycznego. Co prawda zamieniłam go na ustrojstwo, z którym prawdopodobnie będę miała jeszcze więcej kłopotów, ale i tak jest znakomicie, bo coraz bliżej końca. (O tym, dlaczego nie polecam aparatów ortodontycznych, pewnie jeszcze napiszę, ale dopiero po zakończeniu leczenia)
  • Prawie złamałam nos. Zdarza się. Od tygodnia boli, jest siny, ale wygląda w porządku, oddycham bez problemu. Chyba nie umrę?
Luty ma wysoko zawieszoną poprzeczkę, niech się stara. Po raz pierwszy pomyślałam, że to może być dobry rok. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Wkurzyłam się.

Irytują mnie ludzie, którzy lepiej ode mnie wiedzą, jak powinnam żyć. Chcą dla mnie dobrze, ale nie, wcale nie radzą. Wymagają, żądają i są oburzeni, że nie realizuję ich wizji. Bo przecież wiedzą lepiej, co powinnam studiować, co i ile jeść, ile ważyć, jak wyglądać, co kupować, z kim spędzać czas i z kim się wiązać. Nie, nie będę żyła tak, jak chcecie. Nie chcę albo nie potrafię. To ja najlepiej wiem, na jakich studiach będę się dobrze czuła i jak chcę wyglądać. Owszem, możesz pomóc, doradzić, bardzo proszę. Ale spierdalaj ze swoją roszczeniową postawą i „wiem lepiej”. Nie wiesz. A jeśli wiesz, tym bardziej spierdalaj, nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę Twojego życia, chcę swoje. Nie wiesz, czy będę szczęśliwa w Twojej idealnej wizji. Ja wiem, przecież znam siebie lepiej niż Ty.
A najbardziej wkurzają mnie Ci, którzy mają rację. Wiem, że macie rację, ale ja jej nie chcę. Myślicie, że tak łatwo jest wprowadzić w życie wasze cudowne recepty. Nie, nie jest łatwo. Albo jeszcze nie chcę ich wprowadzać. Chcę sprawdzić, jak to będzie, gdy nie posłucham. I mam do tego prawo, bo to moje życie. Pamiętajcie o tym.

sobota, 26 stycznia 2013

Autor – czytelnik – tekst

„Inaczej wyglądasz”.
Dlaczego inaczej? Dziwnie? Źle? Lepiej?
Komunikując się, wypuszczamy w eter ogromne ilości komunikatów. W realu poza słowami mamy jeszcze intonację, mimikę, mowę ciała... W piśmie, w internecie jest trudniej. Często mamy ograniczoną długość wypowiedzi, spieszymy się, nie dbamy o to, co i jak piszemy. Jeśli nie użyjesz emotikony, Twoja ironia może być odebrana na poważnie. Czyja to wina?
Umberto Eco w tomie „Interpretacja i nadinterpretacja” wyróżnia trzy intencje interpretacji: intentio auctoris, intentio operis i intentio lectoris (autora, tekstu i czytelnika). Eco miał na myśli literaturę, ale można to łatwo przełożyć na jakąkolwiek komunikację. Najważniejsze jest to, co mówi tekst. Po wypuszczeniu w świat żyje własnym życiem, odrywa się od autora. Mówi to, co mówi, nie to, co autor miał na myśli. Skąd mamy wiedzieć, co miał? Nawet jeśli o tym mówi, może przecież kłamać. Przede wszystkim jednak, cokolwiek miał, niekoniecznie to powiedział/napisał. Jeśli wypuszczasz w świat jakieś słowa, bądź za nie odpowiedzialny. Zastanów się, co chcesz powiedzieć i czy na pewno właśnie to powiedziałeś. Bądź precyzyjny. I nie oburzaj się, że ktoś zrozumiał Twoje słowa inaczej, niż chciałeś. Wyjaśnij, a potem zastanów się, dlaczego zostałeś źle zrozumiany. Następnym razem mów precyzyjniej, to ważne.
Jeszcze intentio lectoris. Odbiorca przewrażliwiony na jakimś punkcie zupełnie neutralne zdanie może odebrać jak atak. I nie będzie tu winny ani autor, ani czytelnik.
Bądź precyzyjny. Tłumacz nawet to, co dla Ciebie oczywiste. Bierz pod uwagę własne intentio lectoris i przede wszystkim rozmawiaj, jeśli możesz. Pytaj, czy dobrze zrozumiałeś i czy zostałeś zrozumiany. Tak będzie po prostu łatwiej. Tobie i wszystkim.

Przykro mi

Nie wiedziałam, że polityka może mnie jeszcze ruszać. Byłam znudzona, bo przecież nie działo się nic spektakularnego. Brakowało mi emocji: dużych ustaw, dymisji, skandali. Myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy, a nawet jeśli, to jakie to ma znaczenie? Wczoraj polityka mnie ruszyła, przypominając mi, że jest moją największą pasją. Najpierw debata nad ustawą o związkach partnerskich. Nie, nie wierzyłam w jej uchwalenie. W dniu wyborów już wiedziałam, że w tej kadencji nie jest to możliwe. Po problemach z powołaniem na stanowisko wicemarszałkini Wandy Nowickiej nie miałam już żadnych wątpliwości. To mnie jednak nie odwiodło od oglądania debaty o ustawach. Niestety (na szczęście!), przemówienie posłanki (przepraszam bardzo, poseł!) Krystyny Pawłowicz mnie ominęło. Inne oglądałam i było mi po prostu przykro. To przecież taka oczywista ustawa, tak naturalna (tak, to trafne słowo). Nawet nie chcę tego tłumaczyć. To idiotyczne, że para nie może wziąć ślubu albo chociaż jego namiastki, jaką jest związek partnerski. Nie może, bo posłowie boją się o rodzinę. Nie, nie będę tego nawet komentować. To po prostu przykre.
Gwałtowniejsze emocje wzbudziło we mnie wycofanie poparcia Ruchu Palikota dla wicemarszałki Wandy Nowickiej. Przyznaję, nie mogłam pohamować potoku przekleństw. Po prostu się wkurzyłam. Nigdy nie wierzyłam Palikotowi, ale cóż zrobić, jeśli po drugiej stronie stoi Leszek Miller? Wanda Nowicka to autorytet. To jest ktoś, komu warto zaufać, na kogo warto głosować. Jedyna osoba w Ruchu Palikota, której można ufać. Już nie. Palikot pokazał, że Wanda Nowicka nie ma żadnego znaczenia dla partii. Można ją populistycznie wyrzucić za drobnostkę. (Nie, nie przeszkadza mi to, że Prezydium Sejmu dostało premie. Pracownicy dostają czasem premie, naprawdę. Sejm to też zakład pracy. W dodatku z zarobkami na niezbyt wysokim poziomie, ale to już inna sprawa) Januszu Palikocie, bardzo mi przykro, że znowu pokazałeś swoją prawdziwą twarz. Bardzo mi przykro, że można popierać Ruch Palikota, ale tylko wtedy, gdy akurat nic nie mówią.
Znowu zostałam bez partii. Leciutko popierałam Ruch, wiedząc, że w każdej chwili mogą narobić straszliwych głupot. I robili, a ja przymykałam oczy. Już nie potrafię. Wybory za rok, jakichkolwiek perspektyw brak. Przykro mi.

Dobry wieczór


Bloguję, odkąd mam dostęp do internetu. W życie pozainternetowe nie wierzę, więc bloguję od zawsze. Od samego początku w jednym miejscu, na pewnym blogowym cmentarzysku. Czas na zmiany. Chcę wrócić do świata żywych i pokazać sobie, że jeszcze potrafię napisać coś dłuższego niż 160 znaków.
Będzie o polityce i o tym, że jest źle albo troszeczkę lepiej. O tym, co na zewnątrz i wewnątrz człowieka. Człowieka, kobiety, studentki.

Chciałbym się śmiać ale mam uśmiech Myszki Miki
Jaromír Nohavica, Mikymauz