Właściwie to dopiero wczoraj
zaliczyłam ostatni przedmiot semestru zimowego. Idzie nowe. Nowy
semestr, nowe zajęcia, na pewno nowe wyzwania. Czy mi się chce? I
tak, i nie. Nic nie zapowiada się tak atrakcyjnie jak w semestrze
zimowym, może nie być łatwo, mogę już niedługo chcieć rzucić
wszystko w cholerę. Żeby nie rzucić, mam zamiar troszkę pożyć
(tak, wiem, szybko mi to przyszło do głowy). Już na początku
przyszłego miesiąca chcę spełnić jedno ze swoich małych marzeń.
Drugie tylko czeka na sprzyjające warunki (musi, bo nie w pełni
zależy ode mnie). Wreszcie zauważyłam, że stworzyłam listę
marzeń i wcale nie zamierzam ich realizować, tylko czekam, aż mi
spadną z nieba. Koniec z tym. Muszę przestać się bać i tłumaczyć
codzienną gonitwą. Będę realizować chociaż te kilka
najprostszych, bo właściwie dlaczego nie? Jeśli nie uatrakcyjnię
sobie trochę rzeczywistości, nie będzie dobrze. Dzisiaj
zdewirtualizowałam pewnego człowieka, to też coś nowego. Nowy
człowiek dokonuje wymiany minut na uśmiechy. Kurs jest wysoki, a
rezerwy ograniczone, ale chyba warto.
Może będzie dobrze (mimo wszystko nie
sądzę).
PS. Miało być o moralności,
decydowaniu, ideałach... Niestety, pomysły nie przetrwały próby
czasu. Poleżą sobie w Evernote i poczekają na jakieś jaśniejsze
koncepcje, na razie się do niczego nie nadają.