środa, 29 października 2014

Syndrom sztokholmski, czyli jak polubiłam poseł Pawłowicz

O właśnie, mówię "poseł". Ja - feministka, która bez zająknięcia i chwili wahania zawsze powie "architektka" (a potem zatrzyma się, żeby kolejny raz pozachwycać się zbitką "ktk"). 
A wszystko przez licencjat. Nagle i niespodziewanie skończyłam drugi rok studiów, co oznacza, że trzeba zabrać się za pisanie pracy. Żadne tam wakacje, bo do zrobienia jest sporo. Oczywiście, przez te cztery miesiące głównie się obijałam (a przy okazji przeprowadziłam o kilka przystanków i zrobiłam praktyki), ale udało mi się przebrnąć przez najbardziej mozolną część pisania licencjatu. 
Krok do tyłu - temat. Pomysłów miałam kilka, wygrała poseł Pawłowicz i jej język. Ciekawy, bo kontrowersyjny. Żeby go zbadać, trzeba się na czymś oprzeć. Na wywiadach, które muszę spisać i wrzucić do aneksu na końcu pracy. Kilka wywiadów, konkretnie 6. Zwykle po 20 minut, ale taki jeden na przykład 42, no bo taki charakterystyczny, nie mogłabym go pominąć. Pani poseł lubi mówić jednocześnie z prowadzącym albo innym gościem, więc każdą taką wypowiedź trzeba przesłuchać dziesięć razy, żeby dobrze zrozumieć i zapisać. Każde "dzisiaj" ze trzy razy, bo czy tam jest na pewno "dzisiej", czy tylko mi się wydaje? (Teraz już u każdego słyszę "dzisiej", padło mi na mózg) Więc każdą minutę wywiadu spisuje się jakieś 15 minut, spokojniejszą 10. 6 wywiadów razy 20 minut razy 10 minut, to jest jakieś 20 godzin, w rzeczywistości więcej (około 60 stron mi tego wyszło). W momencie, gdy sporo moich koleżanek jeszcze nie zdecydowało się, o czym będą pisać, ja mam już mojego tematu serdecznie dość. 
Jak miało być? Miałam sobie nad tym siedzieć trochę z pobłażaniem i kręcić głową, co ta posłanka za głupoty opowiada. Jak było? Już przy drugim wywiadzie zaczęli mnie irytować dziennikarze. Jedna pani przekręcała słowa (pani poseł opowiada takie głupoty, że naprawdę nie trzeba manipulować, ona sobie sama wystarczająco szkodzi), druga tak długo dobierała odpowiednie słowa, że panią poseł szlag trafiał (bo dość energiczna jest i zawsze chce bardzo dużo powiedzieć) i sama dopowiadała, trzeci dziennikarz w zasadzie ograniczał się do "yhm" co jakiś czas. Zaczęłam pani poseł po prostu współczuć. Zaczął się mój syndrom sztokholmski. Bezwiednie zaczęłam mówić "poseł", bo już tyle razy słyszałam "poseł, nie posłanka", że zaczęłam węszyć złośliwość u dziennikarzy, którzy zaczynają wywiad od "pani posłanka Krystyna Pawłowicz". Bardziej bawią mnie i irytują prowadzący albo inni goście programów. Niektóre głupoty, które zdarza się pani poseł palnąć, tłumaczę tym, że szybko mówi, używa skrótów myślowych, no różnie bywa. W pewnym momencie nawet wydawało mi się, że większe dyrdymały opowiada dziennikarka TVP Info. 
Na szczęście zachowałam jeszcze resztki rozsądku i tworzę sobie zbiór co ciekawszych "złotych myśli" pani poseł. Takie na przykład: 
ja chcę, żeby Polska była w dobrym stanie, a nie Unia Europejska i nie Niemcy, które pasożytują na Polsce
albo 
jeśli mówimy o zniewagach prezydenta, to o takich możemy mówić tylko w odniesieniu do pana prezydenta Kaczyńskiego.
Prawda, że piękne? Niemniej jednak boję się. ^tygryziolek powiedziała mi pod koniec sierpnia: 
mam taką wizję, że kończysz i zamykają cię w przytulnym ośrodku bez klamek :)
i wydaje mi się to coraz bardziej realne. Trzymajcie kciukasy, żebym nie skończyła jako prawicowa fanatyczka. 

piątek, 17 października 2014

Pół roku z Bobble

To już moja trzecia notka na temat Bobble. Pierwsze wrażenia znajdziecie TU, a recenzję po dwóch miesiącach TU.
Minęło pół roku mojego życia z Bobble. Współpracuje nam się cudownie. Nadal jestem zachwycona.

Przez ten czas zdążyłam zużyć tylko dwa filtry. Wszystko przez Dukę, która częściej ich nie ma, niż ma. Udało mi się dwa razy zamówić je z darmową dostawą, więc teraz mam już zapas na kolejne pół roku. Używanie filtra trochę dłużej niż dwa miesiące nie przeszkadzało mi jakoś specjalnie, ale jednak przy nowym czuć różnicę.
Zdjęcia czerwonego filtra widzieliście TU. Teraz czas na żółty.







Muszę przyznać, że tym byłam zachwycona, bo prawie wcale się nie niszczył. Czerwony bardzo szybko przecierał się na biało, a ten wcale. Teraz mam biały i podejrzewam, że pod tym względem będzie jeszcze lepszy, ale ja jednak wolę bardziej kontrastowe kolory. Po dwóch miesiącach filtr wygląda prawie jak nowy.
Gorzej z samą butelką. Po sześciu miesiącach jest już mocno zniszczona. Za porysowany środek prawdopodobnie odpowiada moja szczotka do mycia butelek (nie wyobrażam sobie, że mogłabym jej nie używać!), ale to zewnętrzne uszkodzenia są bardziej widoczne. Niestety, nie może być inaczej, jeśli prawie codziennie noszę ją w torebce.

 

Pewnie przy kolejnej wymianie filtra zmienię butelkę na nową i będę tak robić mniej więcej co pół roku. W takim przypadku miesięczny koszt to 18 zł. Może troszkę mniej, bo nie wymieniam filtra idealnie co do dnia, tylko troszeczkę przeciągam.
Jeszcze kilka kwestii pobocznych. Przy pierwszym filtrze skarżyłam się na trudności z otwieraniem. Bardzo często musiałam pomagać sobie zębami. Przy żółtym już nie miałam z tym problemu, a biały chodzi mi tak lekko, że nie mogę się nadziwić.
Za to przy żółtym pojawił się problem z przeciekaniem. Z zamkniętego filtra (bez osłonki) często wydobywała się jeszcze kropelka wody. Przy czerwonym filtrze nie miałam z tym problemu, teraz przy białym też nie.

Nawyki


Moje zmieniły się radykalnie. Woda jest pod ręką, więc co jakiś czas ją popijam. Zastanawiam się tylko, czy zbyt duże nawodnienie nie odbije się negatywnie na moich nerkach. W Internecie znajduję, niestety, sprzeczne informacje. Nie piję jakoś bardzo dużo, wszystkich płynów pewnie z 1,5l dziennie (samej wody maksymalnie 0,75l), ale widzę, że dla mojego człowieka to jest sporo, więc staram się ograniczać wodę.

O sklepach


Bobble pojawiła się na Agito, z czego bardzo się cieszę. Standardowa za 49 zł, większa i sportowa za 59 zł. Mają ją w stałym asortymencie, w przeciwieństwie do Duki. Za to, niestety, wymiennych filtrów nie mają wcale.
Duka to temat rzeka. Filtry ze strony znikają bardzo szybko. W Poznaniu pojawiły się w jednym ze sklepów w sierpniu, też bardzo szybko zniknęły. Wybór kolorystyczny jest bardzo mały: od lipca tylko czarny, żółty i biały. Teraz już tylko biały, a i ten pewnie wkrótce zniknie. Monopolista.

Zastępstwo


Latem wypatrzyłam w Tesco (w dziele kuchennym, obok kubków termicznych) zastępstwo dla Bobble: butelkę On The Move firmy Aqua Optima. Jest większa o 100 ml od Bobble (czyli ma 650 ml), trochę wyższa, dużo tańsza (jeśli dobrze pamiętam, kosztowała około 20-25 zł. W podobnej cenie były też dwa filtry) i, przepraszam bardzo, koszmarnie brzydka. Myślę, że to może być dobra alternatywa, jeśli komuś nie przeszkadza jej wygląd. Prawdopodobnie pozostanie w stałej ofercie Tesco.
http://www.aqua-optima.com


Cóż mi pozostaje, tylko serdecznie polecić Bobble. Kolejny odcinek za kilka miesięcy :)


PS. To nie jest post sponsorowany. A szkoda.