sobota, 7 grudnia 2013

#małedramaty

Mdli mnie nieustannie, ze stresu. Codziennie czekam, co tym razem pójdzie nie tak, bo zawsze coś. Moje życie to ostatnio seria małych i większych dramatów. Od "muszę za 3 tygodnie (teraz niecałe 2) oddać pracę roczną, a nie mam jeszcze nawet całości bibliografii", przez "jutro muszę iść na konsultacje w sprawie pracy rocznej (innej), a nie przeczytałam jeszcze książki, o której piszę" po "w święta muszę napisać pracę roczną, a nie będę miała internetu, w którym wiszą moje książki". 300 stron Balzaka, 250 Flauberta, 160 Żmichowskiej, zawsze "na jutro". Malczewskiego tylko 70, całe szczęście. Gratis trochę potężnych zawirowań osobistych.
W momencie, gdy już wszystko się cudem poukłada i myślę sobie, że może wcale nie jest tak źle, następuje wielkie bum, które rozwala mi wszystkie plany i poczucie bezpieczeństwa.  
Nie mogę spać, znowu. Zasypiam po 3, wstaję o 6:30, jest znakomicie. Stresuję się nieustannie, nawet w piątkowe popołudnie, już dawno po zajęciach. 
Przejdzie mi, jakoś w lipcu na pewno mi przejdzie. 
I schudnę. (Właśnie, jakby kto pytał, jak najłatwiej schudnąć, to polecam dużo się stresować i nie jeść [bo mdłości]. Działa znakomicie.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz