sobota, 1 marca 2014

Jesteśmy lepsi

Filologia klasyczna? Teatrologia? Filmoznawstwo? Borze, co oni będą po tym robić? Takie nieprzyszłościowe kierunki!
Ja to co innego! Po filologii polskiej jest tyle możliwości (jeśli akurat znajdzie się miejsce): dziennikarzenie, redaktorzenie, bibliotekarstwo, copywriting, (dla wybitnych) twórczość artystyczna, w ostateczności nauczycielstwo. A po takiej filologii klasycznej? W ilu szkołach jeszcze ktokolwiek uczy się łaciny czy greki?
Naprawdę? Jestem świadoma beznadziejności rynku pracy i fatalnej sytuacji polonistów. Nieustający strach, że nie mam szans na nic, czasem nieświadomie zagłuszam poczuciem, że i tak wybrałam lepiej niż "oni". Po moim kierunku jest chociaż kilka (więcej!) teoretycznych dróg, a u nich to już totalna beznadzieja...
Dlaczego zawsze musimy czuć się od kogoś lepsi? Wszyscy będziemy tak samo bezrobotni: po polonistyce, teatrologii, prawie, ochronie środowiska czy matematyce. Tylko jedni spędzą 3-5 lat na studiach, które ich interesują, a inni będą się karmić złudzeniami, że po tej cholernej ekonomii / matematyce / zarządzaniu /  prawie na pewno dostaną pracę i będą ustawieni na całe życie. Najlepsza droga to oczywiście ta bez studiów, ze zdobywaniem doświadczenia już od przedszkola. Nic, tylko rzucić się z mostu zaraz po odebraniu dyplomu. No bo cóż innego pozostało? Pośrednia śmierć przez drugie, politechniczne studia? Z nadzieją, że ktoś jednak zechce inżyniera? Tylko po co komu takie życie?
Albo podnoszenie się na duchu myśleniem, że ci po bezpieczeństwie wewnętrznym to mają jeszcze gorzej. No i desperackie główkowanie nad genialnym serwisem internetowym, który zrewolucjonizuje świat i zarobi miliony. Albo chociaż wystarczy na życie i kilkanaście książek rocznie.

5 komentarzy:

  1. Obawiam się, że z każdym kolejnym rokiem (studiów i metrykalnym) myślenie będzie się zmieniać w kierunku: trzeba było próbować z tym prawem.
    Kocham swoje studia najbardziej na świecie i wmawiam sobie, że studiuję dla siebie i że jestem taka mądra, oczytana, spotkałam wspaniałych wykładowców i w ogóle, wspaniały czas (mimo wiecznych frustracji, smutków i żalów), a uniwersytet to szkoła zawodowa - i nawet w to wierzę; ale jednak podświadomość i ogólna nagonka na studia humanistyczne skutecznie wierci w mózg. Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem tak: jestem przekonana, że gdybym wtedy poszła na prawo, już by mnie nie było. (W najlepszym razie rzuciłabym je po trzech miesiącach)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się boję przyszłości, kurczę, no. Dopiero niedawno dotarło do mnie tak naprawdę, że tłumaczenie to nie taki lekki kawałek chleba, że nie samym tłumaczeniem żyje człowiek, itd. Jeszcze może się załapię do jakiejś korpo albo szkoły językowej, albo sobie wyemigruję stąd, jak mnie nikt nie zechce z moją filologią.
    Przynajmniej lubię te studia, fakt.

    OdpowiedzUsuń
  4. W poprzednim komentarzu miało być oczywiście "uniwersytet to nie szkoła zawodowa". Wcale Ci tego nie życzę, ale obserwuję po sobie, że z czasem perspektywa prawniczego koszmaru odpływa w niebyt i niepamięć na rzecz "chyba nie było tak strasznie, dałabym sobie radę". I nadal podtrzymuję - to zupełnie nie kłóci się z miłością do aktualnych studiów i z przekonaniem, że to jest to, co chcę chociaż próbować robić i że tak dalej i tym podobne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylu się teraz co roku produkuje prawników, że absolwenci prawa są tak samo w dupie jak po filpolu. Że już nie wspomnę o problemie aplikacji.

      Usuń